Prawie jak Kozak
Dołączył: 23 Sie 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 13:45, 10 Wrz 2018 Temat postu: 343 |
|
|
|
Roland usiadl na dolnym schodku i wyrywal chwasty, ktore zagniezdzily sie miedzy kamieniami.
-Nie ma powodu. Arutha zatroszczyl sie o to, zebym nie byl narazony na zbytnie niebezpieczenstwo.
-To tez wazny posterunek - powiedziala Carline, chcac go pocieszyc. - Jezeli zaatakuja z tej strony, bedziesz musial utrzymac swoj odcinek bardzo malymi silami, az nadejda posilki.
-Jezeli zaatakuja. Gardan byl tu wczoraj. Mowi, ze jego zdaniem obecna taktyka wkrotce im sie znudzi i zamiast tego rozpoczna systematyczne oblezenie, liczac na wykonczenie nas glodem.
-No to maja pecha. Mamy zapasy na cala zime, a oni po przyjsciu sniegow nic nie znajda w najblizszej okolicy. Spojrzal na nia z udawana powaga.
-No, no. Kogoz my tu mamy? Adepta taktyki wojennej? Spojrzala na Rolanda wzrokiem nauczyciela, ktory przeliczyl sie z silami - uczen byl bardziej tepy niz sadzila.
-Po prostu slucham i korzystam z szarych komorek. Czy ty sobie wyobrazasz, Rolandzie, ze nic, tylko siedze i czekam, az ktorys mezczyzna raczy mnie oswiecic co do rozwoju wypadkow? Gdyby tak bylo, do dzisiaj nic bym nie wiedziala.
Podniosl obie rece w pojednawczym gescie.
-Masz racje. Przepraszam, Carline. Kto jak kto, ale ty z pewnoscia nie jestes slodka idiotka. - Wstal i wzial ja za reke. - Ale ze mnie zrobilas idiote.
Scisnela go mocno za [link widoczny dla zalogowanych]
-Nie, Rolandzie, to ja bylam glupia. Zmarnowalam ponad trzy lata, aby w koncu zrozumiec, ze jestes dobry... i ze jestes prawdziwym przyjacielem... - Pochylila sie i delikatnie go pocalowala. Roland objal ja i odwzajemnil czule pocalunek. - Kims znacznie wiecej niz przyjacielem... - dodala cichutko.
-Kiedy to sie skonczy...
Polozyla mu dlon na ustach. - Nie teraz, Rolandzie. Nie teraz.
Usmiechnal sie do niej ze zrozumieniem.
-Bedzie lepiej, jak wroce juz na mury, Carline. Pocalowala go jeszcze raz i poszla w kierunku glownego dziedzinca, by znow zajac sie praca, on zas wszedl na gore i dalej czuwal.
Bylo juz pozne popoludnie, kiedy wartownik zaalarmowal go krzykiem.
-Panie! W lesie! Cos sie dzieje...
Roland podbiegl do krawedzi murow i spojrzal we wskazanym kierunku. Przez lake pedzily dwie postacie. Z lasu buchnely krzyki i wrzawa bitewna.
Lucznicy wycelowali bron. Roland przyjrzal sie blizej biegnacym.
-Zatrzymajcie sie! To Martin! Szybko, przyniescie liny! Dlugi Luk i Garret dopadli do muru. Blyskawicznie zamocowano liny i zrzucono na dol. Obaj wspieli sie szybko po murze i znalazlszy sie poza oslona murow, opadli wyczerpani net kamienie, dyszac ciezko. Podano im buklaki z woda. Pili dlugo i lapczywie.
-Co sie stalo?
Martin zerknal na Rolanda z ironicznym polusmieszkiem.
-Nic takiego. Jakies piecdziesiat kilometrow na poludniowy wschod od zamku natknelismy [link widoczny dla zalogowanych]
na kolejna bande maszerujaca na polnoc, a potem zaaranzowalismy ich odwiedzmy u Tsuranich.
Garret spojrzal na Rolanda podkrazonymi ze zmeczenia oczami.
-Banda! On to nazywa banda... Prawie pieciuset moredheli! Przez ostatnie dwa dni siedziala nam na ogonie chyba setka!
-Arutha sie ucieszy. Od kiedy opusciliscie zamek, Tsurani atakowali na
Post został pochwalony 0 razy |
|
|